sobota, 19 lipca 2008

San Cristobal de Las Casas

Od wczoraj w nocy jestesmy w tym miescie, przyjechalismy z Palenque ok 23, oczywiscie bez miejsca do spania i wiekszego planu gdzie sie zatrzymac;)
Na dworcu autobusowym zatrzymali nas jacys roznosiciele ulotek, czy nie szukamy jakiegos miejsca, powiedzielismy ze tak, ale ze mamy juz cos upatrzonego, wiec oni bez problemow pokazali nam na swojej mapce jak tam dojechac. Inna sprawa ze nie dojechalismy:) I po chwili kluczenia po miescie wyladowalismy tam gdzie nas zapraszali. I nie zalujemy tego ani przez chwile. Okazalo sie ze ci "roznosiciele", to meksykanska rodzina, ktora wynajmuje w swoim domu pokoje goscinne. Gdy przyszlismy do nich, mimo ze bylo pozno, obudzili swojego 9 letniego synka zeby sie z nami przywital. Strasznie mile. A rano domowe sniadanie, i szybka decyzja ze jedziemy na wycieczke do wioski indian. To bylo cos niesamowitego. Zaraz po przybyciu obskoczyli nas sprzedawcy wszystkiego, jak sie okazalo, niekoniecznie zrobionego przez nich, tak wiec przy braku przewodnika moglibysmy np przywiezc stad peruwianskie czapki. Wracajac do samej wioski, jest to miejsce w ktorym zyja indianie, ktorzy wyznaja dziwna wiare, bedaca polaczeniem katolicyzmu i ludowych wierzen. Jest to tak dalekie odstepstwo, ze w latach 80 ich wspolnota zostala wykluczona z kosciola katolickiego. Niestety, robienie jakichkolwiek zdjec jest bardzo surowo zabronione, wiec postaram sie opowiedziec co tam widzielismy. Kosciol z zewnatrz nie rozni sie za bardzo od zwyklego kosciola katolickiego, co zreszta widac na zdjeciach.






Wewnatrz za to, na posadzce lezy trawa, mnostwo trawy. Ludzie modla sie w roznych kierunkach, gdzie nie gdzie widac szamanow, ktorzy dokonuja obrzedow oczyszczenia. Wiaze sie z tym caly rytulal, na ktory sklada sie oczyszczanie trawami (nie rozumiem tej czesci dokladnie, chyba chodzi o smaganie trawa, albo innymi zielskami), picie ponczu, ktorego czesc dostaje bostwo, wreszcie zblizenie kurzych jaj do glowy i calego ciala ktore maja na celu wciagniecie zlych mocy (szaman zbliza torebke foliowa z kilkoma jajkami w srodku). Kolejno zbliza koguta, ktory tez ma zabrac zle moce, a na koniec urywa (a wlasciwie ukreca) mu glowe. Rytulalu dopelnia wypicie Coca-Coli. To bylo niesamowite, widziec swieczki, mnostwo malutkich swieczek ustawionych w rzedach, pomiedzy ktorymi stoja butelki Coca-coli. Byc moze tylko na mnie zrobilo to tak duze wrazenie, ale co innego slyszec o takim synkretyzmie, a co innego zobaczyc to na wlasne oczy.
A sami indianie - na pewno nie byli sympatyczni. Jedynym powodem dla ktorego moglismy wejsc do kosciola bylo to ze za to zaplacilismy. Mimo to, dla mnie byl to jeden z najciekawszych momentow calej podrozy.

Z tej wioski pojechalismy do innej, odleglej jedynie o 3 km. Co za roznica! Tutaj, w przeciwienstwie do pierwszej gdzie mieszkanscy zajmowali sie w zasadzie wylacznie handlem, ludzie zajmuja sie hodowla kwiatow.





Moglismy tez wejsc do jednego z domow, gdzie zostalismy powietani ponczem, a potem zobaczylismy i sprobowalismy jak sie tradycyjnie robi tortille. Lepsze niz z ulicy!:)



Poza tym, no coz, wiadomo ze turysci to biznes wiec, moze troche na pokaz widzielismy i cos takiego:



Fakt jest faktem, ze tylu kolorow w jednym miejscu nie sposob zobaczyc (no chyba ze w KDT pod Palacem Kultury;)





Brak komentarzy: