sobota, 5 lipca 2008

Jukatan!

I wreszcie dziś rano znaleźliśmy się w Meridzie. Przed lądowaniem było widać ogromny, niekończący się las.Wygodna, klimatyzowana kabina samolotu ustąpiła miejsca gorącemu, wilgotnemu powietrzu i autobusowi, w porównaniu do którego ten w Monterrey mógłby uchodzić za luksusowy środek transportu. Jechaliśmy chyba ze 20 minut, oglądając Meridę, tę Meridę której nie pokazuje się w turystycznych przewodnikach. Biedę widać na każdym kroku. Ceny adekwatne. Potem dopatrzylismy się w przewodniku Kuby, że przejazd autobusem to raczej niepolecana przygoda:)

Cały ranek i popołudnie spędziliśmy na oglądaniu miasta. Od razu jak udało nam się dotrzeć do centrum, co zajęło chwilę, lokalni naganiacze zaczęli nas namawiać do kupowania wszystkiego co się dało. Od razu zauważyli, że przyszliśmy tu nowi, dlatego też troskliwie wskazali nam hostel, który jednak okazał się świetnym i w sumie niedrogim miejscem (300 peso czyli 60zł, za pokój z dwoma podwójnymi łóżkami i śniadaniem, a właściwie dwoma śniadaniami bo przyjechaliśmy bardzo wcześnie rano). Zaraz po wyjściu zaczęli nas wszędzie zaciągać, jak tylko usłyszeli że jesteśmy z Polski to zawsze następowało to samo (ahh, Juan Pablo Segundo). Próbują wcisnąć kapelusze, hamaki i rękodzieła majów. Przy czym ceny, które podają są delikatnie mówiąc dość elastyczne... hamak po 5 minutach wahania staniał 3 krotnie, do 500 peso. Było mi ich szkoda, z jednej strony próbowali naciągać turystów, z drugiej to ich jedyne źródło dochodu. Kiedy obniżali cenę jak tylko mogli, żeby tylko coś u nich kupić, ciężko się tego słuchało... ("necesito dinero mi amigo").



W końcu udało nam się kupić kapelusze, słońce około 10 rano było nieznośne. Kapelusz (Panama hat jak oni na to mówią) po zwinięciu w ciasny rulon wraca do swojej pierwotnej postaci, jest lekki, chroni przed słońcem i nie sprawia, że człowiek się w nim poci.




Co prawda to co kupiliśmy zaraz zostało skrytykowane przez naszego nowego towarzysza, który pojawił się w zasadzie z nikąd, pokazał nam wiele ciekawych miejsc w Meridzie, włącznie z tymi zamkniętymi dla turystów. Opowiadał nam o tym z czego robione są hamaki i jak się produkuje kapelusze.




Niestety, czar prysł gdy po godzinie opowieści zabrał nas do sklepu z wyraźnym oczekiwaniem żebyśmy coś w nim kupili...

Skończyliśmy na lemoniadzie i Sopa de Lima w restauracji w pobliżu centrum.




Te lepsze zdjęcia zawdzięczam Kubie, który postanowił kusić los i chodzi z aparatem bez pokrowca na szyi:> Na jego blogu znajdziecie więcej zdjęć z wyjazdu.

Brak komentarzy: