piątek, 9 października 2009

Burze tropikalne

O pogodzie najczęściej nie ma sensu pisać, bo to że pada albo że świeci słońce jest dość oczywiste. Jeżeli jednak wiatr przewraca drzewa w mieście, robi się już mała lokalna sensacja:



Jakiś czas temu pisałem o tym, że Belo Horizonte jest miastem planowanym, w którym albo wchodzi się pod górę, albo właśnie z niej schodzi. Niekiedy ulice pochylone są na oko nawet o 30 stopni. Chyba ktoś jednak nie wziął pod uwagę czym to skutkuje gdy przychodzi gwałtowna tropikalna burza:



Oczywiście poza niesamowicie wilgotnym powietrzem nic nie zapowiadało jej nadejścia. Ja w tym czasie miałem swoje lekcje portugalskiego, które z racji że na świeżym powietrzu, zostały brutalnie przerwane. Wiatr był tak silny, że zwisające rolety przewracały stoły. Brazylijczycy byli chyba nie mniej zdziwieni ode mnie, to tutaj normalnie się nie zdarza.



Chyba w poszukiwaniu dziennikarskiej sensacji pojawiają się pomysły, że burza została spowodowana zderzeniem ciepłego i zimnego powietrza (żadne odkrycie), z tym że to ciepłe miałoby się rzekomo nagromadzić pomiędzy zbyt ciasno postawionymi budynkami czy też pochodzić od rozgrzanego asfaltu...

PS. A tak przy okazji - wiecie, że na północy kraju deszcz pada codziennie z taką regularnością, że ludzie umawiają się na spotkania "przed deszczem" albo "po deszczu"?

środa, 7 października 2009

Co mnie wkurza

Jasiek zaproponował dzisiaj w komentarzu do poprzedniego posta abym napisał o tym co mi się tu NIE podoba. Myślałem, że z braku weny nic dzisiaj nie powstanie, ale mój dzisiajszy powrót do domu dał mi, niestety, temat do kolejnego posta.
  • Transport publiczny w Belo Horizonte. Nie będę ukrywał, jest po prostu tragiczny, a gdy dzisiaj podczas deszczu próbowałem bezskutecznie wsiąść do przepełnionego autobusu, na myśl przychodziło mi wiele innych określeń. Żeby nie zanudzać za bardzo, przedstawię to w skrócie:
    - Jak już pisałem, autobus składa się z części wejściowej i wyjściowej rozdzielonej bramką i cobradorem który zbiera haracz. Kretynizm całego rozwiązania polega na tym, że gdy autobus jest zapchany, Ci którzy są z przodu muszą przejść przez bramkę generując dodatkowy tłok. Dodatkowo postój autobusu na przystanku potrafi trwać nawet minutę, aż się wszyscy w nim przegramolą.
    - Rozkład jazdy - kto wymyślił, żeby w godzinach szczytu autobusy jeździły rzadziej niż wtedy gdy nikt ich nie potrzebuje?
    - Rozkład z częstotliwością kursów, a nie godziną przyjazdu. A co mi po takim rozkładzie jak mój autobus przyjeżdza co pół godziny?
    - Brak jakiegokolwiek biletu miesięcznego, za każdy przejazd trzeba płacić. Jak policzyłem, to wychodzi to średnio 3x drożej niż w Warszawie, zakładając że codziennie dwa razy przejedziemy się autobusem

  • Kierowcy, przed którymi trzeba uciekać też mnie wkurzają. Czemu muszę uciekać z przejścia dla pieszych? Do tego przejścia są jakoś tak sprytnie pomyślane, że wchodząc na nie, mam nadjeżdzające samochody za swoimi plecami, więc na wszelki wypadek trzeba uciekać.

  • Kontynuując, przejdę do mojego mieszkania, które na szczęście niedługo będę zmieniał. Na powitanie usłyszałem "Załóż buty, bo podłoga jest brudna". Wiele się w tej kwestii od tej pory nie zmieniło. Do tego pełno mrówek, które dobiorą się do każdego jedzenia. Co gorsza usłyszałem, że to podobno normalne, bo to klimat tropikalny. Jakoś w innych domach było chyba mniej tropikalnie w takim razie...

  • Biurokracja, której poświęcony był już jeden post. Tu wszystko trwa. Długo. Podobnie z tutajszym AIESEC-iem. Tu nie chodzi o to, że nie chcą pomóc. Chcą, ale czas reakcji potrafi doprowadzić do szału. Na wysłanie dokumentów do Polski czekałem chyba z miesiąc, podobne przejścia ma teraz Milena, inna praktykantka, która chce tu przyjechać.
Dużo to czy mało? Moim zdaniem, do wszystkiego poza mrówkami da się przyzwyczaić. Pozostałe na pewno nie miałoby wpływu na to czy w Brazylii zamieszkać, czy nie. Są jeszcze inne kwestie, o których do tej pory nie pisałem, jak np. bezpieczeństwo. Belo Horizonte to nie o wiele bardziej niebezpieczne Rio czy São Paulo. Tam naprawdę zdarzają się napady z bronią. Tu póki co nic się nie dzieje, ale dzielnic, które można określić jako "podejrzane" też nie brakuje.
Na tym chyba muszę skończyć, bo znowu zacznę pisać, że jednak mi się tu podoba;) Jeżeli będzie coś nowego, wkurzającego i godnego uwagi, na pewno znajdzie się tu o tym notka.

poniedziałek, 5 października 2009

Ouro Branco

Tydzień temu pisałem, że trafiliśmy na koncert samby. Wyciągnał mnie tam Juan, a jego z kolei kolega z pracy. Po jednym piwie i paru minutach rozmowy Riceli zaprosił nas na weekend do swojego domu w Ouro Branco. Myślałem, że to bardziej kurtuazja, niż zaproszenie, ale faktycznie o 9 rano w sobotę po nas przyjechał i w ten sposób weekend został zagospodarowany:) Tak wyglądają zaproszenia w Brazylii:D


Album Ouro Branco

W sumie trochę dziwnie zacząłem poznawanie Brazylii, jeszcze ani razu nie byłem na plaży, a to już drugie małe miasteczko, w którym życie toczy się mocno niespiesznie. Ouro Branco nie ma nawet 50 000 mieszkańców, ale o dziwo nie cierpi na syndrom Ciechanowa, tzn. masowej ucieczki wszystkich, którzy skończyli ogólniak.
Po przyjeździe poznaliśmy mamę Riceliego, która właśnie przygotowywała... tak, feijão e arroz. A chwilę później byliśmy już na churrasco u jego znajomych. Tym razem dla odmiany zrobili szaszłyki z kurzych serc. Długo ze sobą walczyłem, żeby tego spróbować, ale okazało się to całkiem niezłe, właściwie to nawet bardzo dobre.
Głównym powodem całego wyjazdu był powrót z zagranicy kumpla Riceliego, który właśnie wrócił z Gdańska po 3 miesiącach praktyki:) Całkiem ciekawie posłuchać obcokrajowca opowiadającego o własnym kraju. I to opowiadającego superpozytywnie:) Oczywiście jako, co by nie było, egzotyczny gość mógł liczyć na specjalne traktowanie w wielu przypadkach;)
Jak mówił, ze wszystkich krajów, które odwiedził, to u nas czuł się najlepiej i że pod wieloma względami Polska najbardziej przypominała mu Brazylię (czy to komplement?;) Za to w Niemczech podobało mu się najmniej i to tam doświadczył największej obojętności.
Tym co go pozytywnie zaskoczyło, to że wszyscy młodzi ludzie u nas mówią po angielsku (spróbujcie tego w Brazylii...). Ja akurat w to za bardzo nie wierzę, ale widać miał chłopak szczeście. Jak stwierdził, dopiero po powrocie zrozumiał, że to co się pije w Brazylii nie powinno nazywać się piwem;) I planuje do Polski wrócić, jak tylko się obroni! Nigdzie w Europie nie spotkał się z taką życzliwością i otwartością jak w Polsce. A ja nigdy nie widziałem nikogo tak pozytywnie zarażonego naszym krajem:)

Tak minęła impreza, a w niedzielę pojechaliśmy na górę zaraz obok Ouro Branco. Całość dało się przejechać samochodem, po drodze napotykając jakąś grupę religijną, źródło nadającej się do picia wody i kilka kopców termitów:) Ale przyznam, że jestem zaskoczony - wiele fajnych widoków, dużo zieleni, jakoś nie z tym kojarzyła mi się Brazylia przed przyjazdem.





Na koniec trafiliśmy na kolejne churrasco, połączone z obiadem, do rodziny dziewczyny Riceliego:) Moja kolejna obserwacja kulinarna: w Brazylii makaron albo ziemniaki z ryżem są jak najbardziej na miejscu.
Zaraz obok domu trwały przygotowania do Rodeo. Kowboje, a niekiedy i kowbojki, popijający piwo, kręcący się w okolicy zaimprowizowanego baru, byki pozamykane w zagrodzie oraz powoli, z braku innych zajęć w niedzielne popołudnie, zbierająca się publiczność. Jeżeli Ouro Branco to zaścianek, to to już była wieś pełną parą.



Niestety nie mogliśmy tam zostać, i wróciliśmy wieczorem do Belo Horizonte, ale jest to kolejna rzecz na liście do zobaczenia:)