Relacja jak zwykle z opóźnieniem... ponieważ od rana jestem w Mexico City, to tak dla odmiany napiszę o Oaxaca, mieście w którym spędziliśmy 3 ostatnie dni.
Podróż z San Cristobal de Las Casas trwała 12 godzin, niestety, to co wydaje się bliskie na mapie, okazuje się być połączone drogą bez części prostych;) No może trochę przesadzam, ale szczególnie pod koniec trasy siedzieliśmy na jednym lub drugim brzegu fotela.
Po przyjeździe do Oaxaca (czyt. Oahaka) spotkała nas niemiła niespodzianka. Wszystkie miejsca w hostelach były zajęte, tak więc nasz system szukania czegoś na miejscu trochę się nie sprawdził:> Wylądowaliśmy w jakimś drogim domu gościnnym, drogim i kiepskim... Ale wkrótce stało się jasne co było przyczyną takiego stanu rzeczy - otóż trafiliśmy na najważniejsze wydarzenie kulturalne Meksyku, Guelaguetza!
Zaraz po rozpakowaniu się poszliśmy obejrzeć miasto, Oaxaca uchodzi za kulturalne centrum Meksyku. Ale tak jak wszędzie mamy prawdziwą mieszkankę:
Powyżej widok z lokalnego baru, który odwiedziliśmy szukając zemsty Montezumy, i gdzie zjedliśmy typowe dla tego regionu danie - kurczaka w sosie Mole, będącym mieszkanką chili i czekolady:) W tle bazar, na którym można kupić wszystko co jeszcze się rusza, lub też zaraz przestanie. Jak widać nie ma też problemu z nabyciem nowości fonograficznych, za jedyne 10 peso (2 zł) można stać się właścicielem filmów i płyt które jeszcze nie zostały wydane:)
Chwilę później, dotarliśmy w okolice dworca autobusów drugiej klasy, jak się można domyślać dzielnicy miasta bardziej podejrzanej od innych. Podobnie jak wcześniej, tutaj także znajdziemy wielki bazar i dodatki w rodzaju przekupek na torach kolejowych:
Z drugiej strony, wystarczy 10 minut drogi aby dojść do centrum miasta,miejsca gdzie najchętniej przychodzą turyści:
Ale co jest ciekawego w odwiedzaniu wyłącznie miejsc turystycznych...:)
Nasz wycieczkowy fart po raz kolejny dał o sobie znać wieczorem, gdy się okazało, że akurat trwa Feria de Mescal, dni targów Mescalem, napitkiem podobnym do Tequili, z tą różnicą, jest robiony z innego gatunku agawy, no i ma dodatek w postaci małego robaka. Mescala można pić tak samo jak tequillę, ale zamiast soli dostajemy mieszankę sproszkowanego robaka, soli i chili - bardzo dobre, naprawdę:) W każdym razie, zapłaciliśmy po 15 peso za wstęp na imprezę, a po degustacji na wszystkich stoiskach stwierdziliśmy, że lepiej będzie jak wrócimy do hostelu:)
Poniżej hamburgery po meksykańsku:)
Kolejnego dnia los znowu się do nas uśmiechnął - bilety na Guelaguetza to jednak spory wydatek (400 peso), dodatkowo rano chcieliśmy zmienić miejsce na prawdziwy hostel, aby tam kogoś poznać, więc raczej zrezygnowaliśmy z pójścia na przedstawienie (które swoją drogą oglądając relację w telewizji wydawało się strasznie nudne). Tak więc bez planu na kolejny dzień przybyliśmy do nowego hostelu. A tam, chłopak w naszym pokoju proponuje nam za darmo bilety!:) I tak wylądowaliśmy na festiwalu:
Trzy i pół godziny tańca, pokazywania i objaśniania meksykańskich tradycji typowych dla każdego z regionów stanu Oaxaca. Niektóre lekko nudnawe, niektóre prawdziwie porywające i zabawne.
Ostatni dzień w Oaxace upłynął nam na wycieczce do Hiervo El Agua - górskich jezior, położoych spory kawałek od miasta. Po pierwszej części podróży, to znaczy lokalnym Chickenbusem zmieniliśmy środek lokomocji na coś znacznie bardziej komfortowego:
Po półtorej godziny trzymania się jakiegoś łańcucha, co by nie wypaść z tego przystosowanego do górskich podróży pojazdu i podziwiania górskich widoków...
Dotarliśmy na miejsce!:)
Coś wspaniałego, siedzieć w wodzie a widzieć góry:)
Oczywście znowu poznaliśmy ludzi z którymi przyjemnie spędzieliśmy dzień, Meksykankę i Beligjkę:) I to był niestety nasz ostatni wspólny dzień - Kuba pojechał do Puerto Escondido, ja w tej chwili jestem w stolicy i najprawdopodobniej zostanę tu jeszcze kilka dni... a potem, koniec podróży. Dobrze się razem jeździło, no i zawsze to raźniej na meksykańskich bezdrożach;) Na pewno będzie można pomyśleć o kolejnej wspólnej wyprawie:)
A tymczasem od rana jestem w mieście Meksyk, po rozpoczęciu dnia śniadaniem na ulicy i świeżo wyciskanym sokiem z pomarańczy, idę je zwiedzać:)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
Tak to jest niestety z szukaniem noclegu na miejscu. Zwłaszcza jak się robi późno.
A masz jakieś zdjęcia tej Meksykanki i Belgijki? Konrad, za mało dziewczyn fotografujesz;)
Sami faceci ;)
Mam, ale przeciez nie moge tu wszystkiego wrzucac:P A z noclegiem to bylismy tam rano, ale po 12 godzinach w autobusie i trzech kolejnych miejscach odwiedzonych takskowka juz nam sie nie chcialo...
Kapitalna fotka zbiornika wodnego w górach. Czy to tylko wrażenie z tej fotki czy on rzeczywiście jest pod jakimś kontem?
Konrad zaglądnij do GG albo poczty (z dec) - jest potrzebne twoje "jadę", "nie jadę" ale zgaduję, że raczej będzie jadę :)
Prześlij komentarz