poniedziałek, 22 marca 2010

Candomblé

Tym razem będzie bez zdjęć, których nam zrobić nie pozwolono, ale postaram się opisać gdzie byliśmy i co się tam działo. Od kiedy tu przyjechałem, Candomblé ciekawiło mnie zarówno jako zjawisko kulturalne jak i jako jedna z wyznawanych w Brazylii religii. Przybyła ona do Brazylii wraz z afrykańskimi niewolnikami, ale do dziś cieszy się popularnością nie tylko pomiędzy czarnymi mieszkańcami.

Ceremonie odbywają się w domach, które najczęściej są położone gdzieś na peryferiach miasta. Po godzinie jazdy autobusem dotarliśmy do jednego z miasteczek znajdujących się na przedmieściach Belo Horizonte. Na miejsce zaprowadził nas kolega z pracy Magdy, która pracuje w instytucie zajmującym się kulturą afrobrazylijską. Jak Magda mówi zresztą, u niej w pracy wszyscy poza nią są wyznawcami Candomblé. Szczerze mówiąc poszedłem tam z pewnymi obawiami. Candomblé to jedna z religii, której integralną częścią jest opętanie, które dokonuje się podczas religijnych ceremonii. Dlatego też na wszystko co tam się działo na początku patrzyłem oczekując, że zaraz się to wydarzy.

Dom w którym odbywała się ceremonia, czy też może raczej impreza, nie różnił się zbytnio od innych w lekko zaniedbanej dzielnicy, do której dojechaliśmy. Poza tym, że już z ulicy słychać było rytm bębnów. Przeszliśmy podwórze, na którym siedziało kilkanaście osób, i dotarliśmy do budynku, z którego docierało czerwone światło i w którym widać było tańczące w kółku osoby. Zaraz też zostaliśmy zaproszeni do środka. Wbrew temu co może się wydawać, istnieje tam bardzo wyraźna granica między tymi co chcą na wszystko popatrzeć i tymi, którzy biorą w tym udział. Wnętrze domu podzielone jest na dwie części: "publiczną", w której odbywają się wszystkie obrzędy oraz "sekretną", przeznaczoną dla osób, które nie przeszły inicjacji.

Usiedliśmy na ławkach razem z kilkunastoma widzami. W środku sali stało coś co określiłbym jako mały ołtarz - kilkanaście świeczek, jakaś figurka, trochę owoców, butelek wina oraz koszyk z papierosami. Wokół 'ołtarza' siedem, może osiem tańczących osób. Taniec był dość monotonny, tak jak i wybijana na bębnach muzyka. Wszyscy szli do przodu wykonując po 2-3 kroki w bok zgodnie z uderzeniami bębna. Od czasu do czasu ktoś coś krzyknął na co pozostali odpowiadali podobnym okrzykiem. Nie wszyscy tańczyli jednakowo, jedni kręcili się w kółko, inni tylko spokojnie szli do przodu. Z czasem przychodziło coraz więcej osób, ale nie było w tym widać żadnego konkretnego rytuału. Niektórzy stali z boku i rozmawiali by po chwili dołączyć do tańczących. Niekiedy wydawało się, że ktoś słabnie, czy też zachowuje się nieco "dziwnie". Ale szczerze mówiąc, nie wiadomo czemu to można przypisać, być może ochoczo opróżnianym butelkom wina z ołtarzyka.

Po jakimś czasie pojawiła się kolacja - tutaj już zupełnie normalna i poza samym domem, w którym odbywała się cała ceremonia. Kurczak z ryżem, surówką i farofą (o farofie jeszcze będzie innym razem). Tak więc wszystko zakończyło się spokojnie. Jednak samych ceremonii i świąt jest w Candomblé naprawdę sporo, dlatego też po tym co usłyszeliśmy od Magdy spodziewaliśmy się czegoś odrobinę innego. Ale przyznam szczerze, że choć na koniec wychodziliśmy już raczej spokojni, to po wejściu do samego domu wcale nie było nam do śmiechu. Może i było ciekawie, ale więcej tam nie pójdę. Gdyby ktoś chciał przeczytać o innej ceremonii, to zapraszam do zajrzenia na bloga Magdy (link do wpisu już się kiedyś pojawił, to ten sam).

piątek, 5 marca 2010

Atrakcje São Paulo

Co takiego ma do zaoferowania São Paulo, że pomimo tego co napisałem ostatnio z chęcią bym tam wrócił? Zacytuję Ricarda, z którym mieszkam: wymyśl co chcesz, a na pewno znajdziesz to w São Paulo;)
São Paulo to miasto biznesu. To tu pracuje się więcej niż gdziekolwiek indziej w Brazylii. To też tutaj zarabia się najwięcej (no dobra, pewnie porównywalnie ze stolicą), ale i najwięcej się wydaje. To w São Paulo można zobaczyć z jednej strony mnóstwo bezdomnych, a z drugiej największą na świecie flotę helikopterów (sposób najbogatszych na kilometrowe korki). Ale to też São Paulo oferuje nieskończone możliwości spędzania wolnego czasu. Muzea, galerie, koncerty, kluby i bary. Choć byliśmy tam tak krótko, to całkiem sporo udało nam się zobaczyć.

Mercado central. Mający swoje tradycje główny bazar w São Paulo, pełny stoisk z owocami, rybami czy mięsem. Mnóstwo kolorów i okazji do robienia zdjęć.


To także okazja do spróbowania typowych potraw,np. Pastel de Bacalhau (czyli Pastel z Dorszem). Jakby komuś przyszło jednak do głowy, że tak jak u nas bazar = tanio, to się może mocno zdziwić. Wszystko jest absurdalnie drogie, bo przecież bazar ma swoje tradycje. Z drugiej strony pewnie niewiele jest miejsc gdzie można kupić mięso krokodyla:


Jak widać, wszystko przebadane i legalne.

Będąc w São Paulo odwiedziliśmy 2 muzea - języka portugalskiego i futbolu. Oba zdecydowanie warte odwiedzin. W pierwszym oczywiście sporo o historii portugalskiego, szczególnie tego używanego w Brazylii. Dużo multimediów, które spokojnie mogą zająć kilka godzin. Wyrzucili nas wraz z zamknięciem muzeum:)

Choć wielkim fanem futbolu nie jestem (no dobra, nie jestem żadnym), to z przyzwoitości do muzeum poszedłem.


A co w środku? Znowu, naprawdę multimedialnie. Ewolucja futbolu od czasów gdy był grą dla elit i gdy właśnie taki dodarł do Brazylii. Projekcja trików w 3d, możliwość strzelenia gola sterowanemu przez komputer bramkarzowi czy pogrania wyświetlaną piłką na czułej na nacisk podłodze. Poza tym przegląd komentarzy sportowych w telewizji i w radiu. Można posłuchać jak mecze były komentowane w latach 30, a jak są teraz. I jak z czasem coraz głośniej i dłużej krzyczano Gooooool!:)

Spacerując po São Paulo, można się natknąć na to co już widziałem w Meksyku - pucybutów pracujących na ulicy. Z tym, że tutaj mają nawet swój zakład:


Poza muzeami weszliśmy też na wieżę Banespa (Bank stanu São Paulo), z której rozciągał się widok na całe miasto.



Jak pisałem, pełno tu wydarzeń kulturalnych wystaw i koncertów. Spacerując po parku Ibirapuera w centrum São Paulo trafiliśmy na koncert Zeca Baleiro. W Polsce pewnie mało kto o nim słyszał,a tutaj to jeden z najbardziej znanych artystów.

A São Paulo nocą?

Jeżeli tylko mamy wystarczająco dużo pieniędzy to nudzić się nie da. W piątek trafiliśmy do baru szczycie Hotelu Unique. Jak się potem dowiedzieliśmy najdroższego w São Paulo;) Dla samego widoku, którego raczej nie da się oddać na zdjęciu, warto było wjechać na samą górę:


W Polsce zapewne też są takie miejsca, ale tam raczej nie trafiam przez pomyłkę;) W każdym razie, szczyt drogiego hotelu i szczyt lansu.
Sobota nocą wyglądała lepiej. Ana Carolina, moja koleżanka z São Paulo, zabrała nas na Vila Madalena, dzielnicę barów, gdzie trafiliśmy na najlepszy koncert w barze na jakim byłem. Nikt nie chciał wychodzić, bo klimat miejsca był po prostu genialny:



Bar z muzyką na żywo nie jest częstym zjawiskiem w Belo Horizonte. Ba, bar z jakąkolwiek muzyką to już coś nietypowego, więc może dlatego tak nam się tam podobało. Imprezując w São Paulo noc zakończyliśmy na koncercie zespołu, którego wokalistką była dziewczyna japońskiego pochodzenia w klubie we włoskiej dzielnicy, który zaczynał się otwierać o 2 nad ranem:) Utwierdziło mnie to tylko w przekonaniu, że tu naprawdę można znaleźć prawie wszystko.

Po takim weekendzie chyba dopiero po 3 dniach udało mi się odpocząć, ale teraz zupełnie inaczej patrzę na to miasto. A na pewno lepiej niż w dniu gdy tu przyjeżdzałem.

To zresztą wydaje mi się dość ciekawe - Belo Horizonte ze swoimi 2,4 mln mieszkańców ciągle sprawia wrażenie małego miasta. To Warszawa wydaje się wieksza, może ze względu na tempo życia, może ze względu na wieżowce w środku miasta. Wrażenie dużego miasta jest jednak nieporównywalne z São Paulo.

Jak zwykle trochę zdjęć z wyjazdu.

A z ostatnich wiadomości, pewnie ci co czytają bloga już wiedzą, ale udało mi się przedłużyć kontrakt. A zatem, w Brazylii do końca sierpnia:)

środa, 3 marca 2010

São Paulo


Chyba na początku napiszę, że pojechałem tam gdzie jechać nie planowałem;) Sao Paulo miałem odwiedzić wylatując z Brazylii. To co słyszałem o tym mieście - beton, kilometrowe korki i nic ciekawego do zobaczenia skutecznie mnie zniechęcało do tej pory. Z drugiej strony - największe miasto Ameryki Południowej (i całej południowej półkuli) musiało mieć coś ciekawego do zaoferowania. I jak się okazało - miało, a przez 3 dni, które tam spędziliśmy, nie było kiedy się nudzić.
Wsiadamy w nocny autobus w czwartek i po 8 godzinach (ok. 600km), z samego rana jesteśmy w Sao Paulo. I od razu wielkie zaskoczenie - tam wcale nie jest ciepło! Ostatnie dni w Belo Horizonte sprawiają, że z trudnością się myśli, nie mówiąc o zwiedzaniu czegokolwiek.

Mając jakieś wyobrażenie o miejscu, do którego się jedzie, najczęściej na podstawie tego co się czyta lub słyszy od tych, którzy już tam byli, zawsze znajdzie się coś co nas szczególnie zainteresuje. W moim przypadku to Liberdade, dzielnica japońskiej emigracji.


Sao Paulo to największe skupisko Japończyków poza Japonią. Dzielnica japońska to jak dla mnie trochę państwo w państwie. Napisy po japońsku i portugalsku, a także mnóstwo ludzi o dalekowschodnich rysach (czy wszyscy to japończycy, tu już nie mam pewności). Przy każdej ulicy charakterystyczne latarnie, które już na pierwszy rzut oka odróżniają Liberdade od wszystkich dzielnic Sao Paulo. Pełno japońskich sklepów, restauracji i fastfoodów. Ciągle czuć, że to Sao Paulo, ale jakieś takie inne:) A wszystko to trwa od ok. 100 lat, kiedy miała miejsce japońska emigracja. Może i nie tak dawno, ale wystarczająco, żeby zauważyć różnicę między Paulistas (mieszkańcami Sao Paulo) i Mineiros (mieszkańcami Minas Gerais). Tutaj w Belo Horizonte, ktoś o azjatyckich rysach to rzadkość, w Sao Paulo na każdym kroku widzimy kogoś o dalekowschodnich korzeniach.


Spacerując po Liberdade nie mogliśmy się powstrzymać, i nie spróbować Jaca. Pamiętacie może ten wielki, zielony, lekko kolczasty owoc w Lesie Atlantyckim?


Okazuje się, że jest jadalny. Vica zachwycił, ja po jednym kawałku odpadłem. Chyba to, jak wygląda w środku skutecznie mnie zniechęciło;)

Gdy przyleciałem do Brazylii i wysiadłem na lotnisku w Sao Paulo, rozglądałem się nieustannie czy ktoś nie chce mnie okraść albo napaść. W sumie to wylądowałem z większymi obawami niż w Meksyku;) Sao Paulo nie jest bezpieczne. Wystarczy chwilę poszukać i bez problemu można znaleźć historie o napadach z bronią w ręku. Zresztą, gdyby było bezpieczne to nie istniałoby prawo pozwalające od 22 przejeżdzać na czerwonym świetle. Wszystko z powodu napadów na samochody stojących na światłach. Po prostu nie wolno się zatrzymywać.

A jak to wygląda z punktu widzenia 5 gringo chodzących po mieście?
Są miejsca w miarę bezpieczne, jak choćby Avenida Paulista. Są miejsca bezpieczne w nocy, są też takie, których należałoby unikać i w dzień. Raz tam niechcący trafiliśmy idąc do jednego z muzeów. Zaraz przy dworcu kolejowym w São Paulo, pod przebiegającym nad drogą mostem, można natrafić na bezdomnych albo określmy to "podejrzanych typów".


Nawet w ciągu dnia, spacerując po Praça Sé nie czuliśmy się bezpiecznie. Zaraz po dotarciu tam, do dziewczyn zbliżyły się cyganki ciągając je za ręce.

Po co więc tam było jechać, skoro na każdym kroku trzeba być ostrożnym? W São Paulo po prostu nie da się nudzić i w następnym poście napiszę dlaczego.