czwartek, 22 kwietnia 2010

Salvador w dzień

Aż głupio napisać, że w Salvadorze spędziłem tylko jeden dzień. Jedno z najstarszych miast w Brazylii, pełne zabytków, ze starówką uznaną za dziedzictwo UNESCO. Stolica stanu Bahia,w którym wszystko toczy się nieco wolniej:)
Do Salvadoru przyjechałem o 5 rano z Maceió, gdy jeszcze było ciemno. Wyszedłem z autobusu trzymając się za kieszenie i usiadłem na dworcu poczekać na świt. Historie, które słyszałem o Salvadorze chyba nie równały się z żadnym innym miastem w Brazylii. Napady na turystów, kieszonkowcy, kwitnący narkobiznes i żebracy na ulicach. Jak się później okazało, naprawdę niewiele było w tym przesady. Ale wracając do moich pierwszych chwil w Salvadorze, zaraz udało mi się znaleźć autobus, który dojeżdża w okolice hostelu. Wysiadłem dalej niż myślałem. Zaraz też poszedłem szybko do hostelu, bo przecież to Salvador i tu żartów nie ma. Potem się okazało, że to jedna z najlepszych dzielnic, ale skąd ja mogłem o tym wiedzieć. Iście po szpiegowsku (tak mi się wydawało) wyciągnęłem aparat i zrobiłem zdjęcie latarni:

Od Salvador

W hostelu pustki, w końcu to niski sezon. Zresztą nie dziwne, bo przecież jeszcze 3 dni temu Salvador był pozalewany. Rozpakowałem się i poszedłem na spacer, biorąc ze sobą tylko klucze i trochę pieniędzy.
Starówka Salvadoru jest po prostu genialna. Jakieś 10 lat temu została zresztą odrestaurowana, teraz choć już odrobinę zaniedbana, nadal robi wspaniałe wrażenie. Miasto leży na dolnej części półwyspu w kształcie litery V nad wodami Oceanu Atlantyckiego i Zatoki Wszystkich Świętych (Baía de Todos os Santos), nazywanej w XVII wieku niekiedy też Zatoką Wszystkich Świętych i Prawie Wszystkich Grzechów (Baía de Todos os Santos e Quase todos os Pecados).



Stare miasto Salvadoru składa się z dwóch części, wysokiej (Cidade Alta) i niskiej (Cidade Baixa), pomiędzy którymi jeździ szybka winda:



Spacerując samemu po Salvadorze właściwie nie było żadnego problemu, nikt mnie nie zaczepiał i nie próbował wciskać turystycznego chłamu zachęcając specjalną ceną przygotowaną właśnie dla mnie. Trafiłem jeszcze w pobliże jakiegoś kościoła, w którym widać było wydzierającego się do mikrofonu... księdza, pastora? Nie wiem, chyba animatora, który w ekstatycznym uniesieniu tłumaczył wiernym prawdy wiary. W Brazylii pełno jest zresztą rozmaitych kościołów, o istnieniu których nigdy nie słyszałem.

Ponieważ jednak Salvador to Salvador, a historie o napadach na turystów nie są wyssane z palca, nawet nie brałem ze sobą wtedy aparatu. Żeby móc zrobić jakieś zdjęcia wykupiłem więc zorganizowaną wycieczkę po Salvadorze. Zabrali nas pod latarnię, tą samą gdzie szedłem rano. Ale jakże różne to było miejsce teraz! Rano pełno tam było biegaczy, a teraz pełno namolnych sprzedawców. Nie, namolnych to zbyt delikatne słowo - wręcz agresywnych (teraz sformułowanie "agresywny marketing" nabrało dla mnie nowego znaczenia). Wystarczyło, że wysiedliśmy a podchodzi do nas jeden po drugim wręczając nam na siłę prezenty. Akurat się z kimś zagadałem więc bezmyślnie biorę do ręki to co mi daje. Ale nie, jak się już wzięło to nie ma odwrotu, więc o zwrocie prezentu nie może być mowy. Mówię mu żeby to wziął bo nie chcę. On też nie chce. Więc rzucam na ziemie jego badziewny prezent (wstążka, którą trzeba zawiązać na ręce i wypowiedzieć życzenie). Zaraz też słyszę rzucane do mnie oskarżenia. Tłumaczenia nie pomogły, to się odwróciłem i poszedłem. Oczywiście logika prezentu jest taka ,że jak się go przyjmie to trzeba coś kupić.
Ale cóż, taka cena zorganizowanej wycieczki, sam raczej też wyglądam na gringo, ale przynajmniej pewności nie ma, więc może dlatego rano miałem względny spokój.
Tak jak zresztą mówiłem, chodziło mi głównie o zrobienie zdjęć, co akurat nie do końca się udało tak jak bym chciał, bo przewodnik miał nas gdzieś i pędził przez starówkę jak głupi.









Wieczorem pojechałem do dzielnicy Rio Vermelho na podobno najlepsze Acarajé w Salvadorze. We wtorki odbywa się też impreza na Pelourinho (czyli mniej więcej starej części miasta), więc z Rio Vermelho pojechałem właśnie tam. Dużo turystów, barów z caipirinhą, zespół wybijający rytm capoeiry i kilka osób walczących naprzeciwko sceny. Pospacerowałem tam chwilę, i już mnie ktoś zaczepia. "Kokaina, marihuana!" - "Nie dziękuję". Idę dalej, ten biegnie za mną i ciągnie mnie za koszulkę upewniając się, że słyszałem co ma do sprzedania. Po chwili się odczepił.
Już wracam do hostelu, wchodzę do sklepu kupić wodę. Zaraz też otwierają się drzwi i wchodzi brudny, może 8 letni dzieciak. Po chwili słyszę, że jest głodny i że nie chce pieniędzy, zaczyna za to wybierać ciastka, na które ma ochotę. Kupiłem mu je ale nie mam pojęcia co on z nimi zrobił... z tego co słyszę, wszystko, dosłownie wszystko, nawet puszka skondendowanego mleka może tu być wymieniona na narkotyki.

Ciężko mi coś powiedzieć o tym mieście po jednym dniu. Z jednej strony tyle się w nim dzieje, jest tu co oglądać i ten jeden dzień tylko spowodował straszny niedosyt. Z drugiej strony, bieda, pełno żebraków leżących na ulicach i agresywnych sprzedawców. Na pewno nie żałuję, że tu przyjechałem, Salvador z całą pewnością jest wyjątkowy.

Kilka zdjęć z Salvadoru.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

piekne zdjecia z salvadoru ! na to czekalam bo zbieram kase na wyjazd:')
troche sie obawiam bo sporo sie slyszy o przestepczosci itd


baw sie dobrze !

moze zrobilbys posta o nauce portugalskiego? jak ci idzie itd?

Konrad pisze...

Hej:) Dzięki za komentarz. Tak z ciekawości to za Anonimowym kryje się ktoś znajomy?;) No ja Salvador polecam, szkoda, że raczej nie będę w stanie go odwiedzić po raz kolejny, bo po prostu nie będzie już kiedy. Co do obaw - jest niebezpiecznie i trzeba uważać. Najlepiej chodzić bez niczego przy sobie, trochę pieniędzy żeby było co oddać gdyby Cię ktoś napadł. Na szczęście mi się nic nie przytrafiło, ale wydaje mi się że trzeba to brać pod uwagę tutaj.

Co do portugalskiego to coś mogę skrobnąć, mi było łatwiej się nauczyć bo znam hiszpański. Z drugiej strony są wśród nas osoby, które przyjechały nie mówiąc nawet słowa po portugalsku, a po pół roku spokojnie już mówią. Brazylia zmusza do nauki:)