poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Alcântra

Zaraz obok São Luis, godzinę i piętnaście minut drogi łodzią znajduje się Alcântra - mała i chyba całkiem zapomniana wioska.


Przyjechaliśmy rano w niedzielę wielkanocną, wysiedliśmy z łodzi i trochę pospacerowaliśmy po okolicy. Upał był nieznośny. Klimat tutaj jest zupełnie inny niż w Belo Horizonte. O ile tam jest gorąco, to tu jest gorąco i wilgotno. Jest tak ciepło, że po paru minutach jesteśmy mokrzy. Po paru kolejnych minutach przestaje nam (a przynamniej mi) robić to jakąkolwiek różnicę. Śniadania w hostelu do obfitych nie należały, więc wkrótce po przyjeździe usiedliśmy w jednej z lanchonetes, w której przeżyliśmy lekki szok cenowy. W porównianiu z Belo Horizonte, które nadal nie wypada drogo przy São Paulo, wszystko było 2 razy tańsze! Ale i bieda w tej wiosce była na tyle widoczna, że nie trudno było zrozumieć dlaczego.


Nie minęło wiele czasu gdy podszedł do nas Jose z siatką pełną świeżo złowionych krabów. Zaproponował, że za niewielką opłatą przyrządzi je dla nas w swoim domu. Od początku mieliśmy ochotę na kraby na obiad, dlatego też, choć nie bez wahania, skorzystaliśmy z jego propozycji. Wzięliśmy adres i za kilka godzin byliśmy u niego. Nie ma co ukrywać, restauracja to to nie była;) Była to za to okazja zobaczyć jak żyją naprawdę biedni ludzie w Alcântrze. Naprawdę ucieszyli się, że jednak przyszliśmy, starali się jak mogli by było nam wygodnie i byśmy czuli się dobrze w ich domu.
No i zobaczyliśmy jak przyrządza się kraby. Po dokładnym wyszczotkowaniu lądowały one w garnku, z którego za wszelką cenę próbowały uciekać. Krab jak krab, jedzenia niewiele, za to mięso pyszne. Jednak ponieważ wydobycie go ze skorupiaka było prawdziwą walką, oboje wyszliśmy zmęczeni naszym obiadem;)


Po leniwie spędzonym dniu zapakowaliśmy się do łodzi powrotnej. Jeżeli São Luis jest lekko ospałe, to Alcântra żyje w pełnym letargu. Dlatego też nie spodziewaliśmy się wiekszych wrażeń tego dnia. A tu niespodzianka!
Poza tym, że łódź była przepełniona, bo pewnie wszyscy tak jak i my chcieli wracać najpóźniej jak się dało, to w czasie rejsu zastał nas deszcz i spore fale, także w pewnym momencie zaczynaliśmy się z Mileną zastanawiać czy do São Luis na pewno wrócimy. Po poprzeklinaniu kapitana i pół godzinie spędzonej na rozterkach egzystencjalnych wszystko wróciło do normy. No, prawie wszystko, bo oto czekała nas kolejna niespodziewajka. Nie pisałem o tym ostatnio, ale plaże w São Luis mają to do siebie że są bardzo, bardzo szerokie. To nie jest wąski pasek piasku jak na Copacabana. Przez plażę do wody można iść 2-3 minuty. Wygląda to ciekawie, ale jak nietrudno się domyślić, zejście do wody jest bardzo płytkie. Dlatego też ze zdziwieniem obserwowaliśmy dzień wcześniej łodzie osiadłe na piasku pod mostem, pod którym zwykł przepływać kanał. Jakież było nasze zdziwienie gdy nas spotkało to samo. Zamiast wrócić do portu, z którego wypływaliśmy, łódź zatrzymała się dobre 200 metrów od zupełnie innej dzielnicy São Luis, skąd zeszliśmy na piasek, w miejscu gdzie jeszcze rano było morze! Tam też czekały już na nas podstawione autobusy. Zejście na ląd nie było jednak wcale początkiem ulgi, bo kierowca autobusu był chyba również fanem ostrych przechyłów, które uskuteczniał na każdym zakręcie. Jak widać wszystko jest kwestią punktu odniesienia - do tej pory myślałem, że kierowcy autobusów w Belo Horizonte to wariaci.
São Luis po deszczu sprawiało wrażenie zupełnie opustoszałego. Było już całkiem ciemno, zmierzch przy równiku zapada bardzo gwałtownie, tak że nie ma godzinnej szarówki po zachodzie słońca. Wyludnione ulice gdzieniegdzie porozświetlane były żółtymi latarniami. Nawet reggae nie było już nigdzie słychać. I nadal upał i wilgotne powietrze. Zgodnie uznaliśmy, że trzeba stamtąd uciekać bo nietrudno popaść w tutajsze rozleniwienie. Dlatego od 5 rana jesteśmy w samochodzie w drodze do Barrerinhas - już niedługo mój główny powód przyjazdu do São Luis - Lençóis Maranhenses.

1 komentarz:

Paweł S. Piotrowski pisze...

nowy dzień - nowy wpis na blogu, super że tak często dodajesz nowe notki, tak trzymać!
no i dzięki temu wiemy że nie zaginąłeś w puszczy ;))