Rano przyjechałem do Armenii, gdzie zatrzymałem się u Paoli, koleżanki Anity, brazylijki poznanej jeszcze w Belo Horizonte (która zresztą w tej chwili jest w Bogocie). Były to kolejne 2 miło spędzone dni u kolumbijskiej rodziny.
Zaraz po przyjeździe wybrałem się z Paolą do Salento, małej wioski, pueblo położonego kilkanaście kilometrów od Armenii.
Od Salento |
Pueblo kolumijskie przypomina pueblo meksykańskie, to znaczy główny plac, przy nim kościół i co ważniejsze miejsca.
Oczywiście nie mogło też zabraknąć pomnika Bolivara:
Zaraz, żeby się obudzić zamówiłem kawę a do tego 2 empanady w sklepiku nieopodal.
Dla lepszego widoku wlazłem na górę po schodach, które okazały się być drogą krzyżową.
Jak widać pueblito jest naprawdę niewielkie, główny plac, główna ulica, na której pełno sklepów z pamiątkami, sporo restauracji, ogólnie miejsce nastawione na turystów.
Z Salento razem z Paolą złapaliśmy jeepa do Cocory, kolejnej jescze mniejszej wioski nieopodal. Głównym powodem było zaproszenie Juana Sebastiana, kolegi poznanego w Belo Horizonte, do jego restauracji.
Choć Juana nie było, bo musiał zostać w Bogocie, odpowiednie osoby zostały już powiadomione o naszym przyjeździe;) I oczywiście zostaliśmy przyjęci tak jak w domu.
Po chwili bez potrzeby zamawiania czegokolwiek kelner przyniósł nam typowy dla Kolumbii (a z tego co widzę także dla Ameryki Centralnej) napój Agua de Panela (woda gotowana ze stwardniałym syropem z trzciny cukrowej) razem z Marakują i cynamonem.
Zamówiliśmy to w czym restauracja Juana się specjalizuje, czyli pstrąga.
Tyle, że zamiast z frytkami czy ziemniakami dostaliśmy pstrąga z pataconem:) Patacón to jeden z wielu dostępnych w Kolumbii bananów. Tego akurat przed jedzeniem rozgniata się na płasko, a następnie smaży. Coś jak taki ogromny, gruby chips ziemniaczany.
Po pysznym obiedzie Paola musiała wracać do Armenii a ja wybrałem się na konną przejażdzkę.
Początek wydawał się banalny, poza tym, że po dojechaniu do końca byłem nieźle ufajdany. Ale później, okazało się, że na tym koniu wjeżdżamy na górę, przechodząc przez strumienie, idąc po ostrych i śliskich kamieniach po jednej stronie mając skałę a po drugiej może nie przepaść ale dość zauważalny spadek;) W każdym razie koń dzielnie wlazł na górę, a tam zastaliśmy mały domek. Dla samego domku akurat nie chciałoby mi się tyle jechać, ale zaraz obok żyły sobie lekko zadomowione kolibry!
Nie udało mi się zrobić zdjęcia żadnemu podczas lotu, bo latały niesamowicie szybko. Swoją drogą Kolumbia jest trzecim krajem o największej różnorodności przyrody na świecie i pierwszym pod względem różnorodności ptaków.
Po 3 godzinach wróciliśmy do Cocory, skąd złapałem jeepa do Salento. Totalnie przepełnionego, więc musieliśmy jechać na stojąco na pace trzymając się barierek. Ale przynajmniej była przygoda na koniec dnia;)
Zdjęcia z Salento
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz