piątek, 6 sierpnia 2010

Bogotá

Wysiadłem z samolotu w Bogocie, przeszedłem przez kolejkę migracyjną, którą wszyscy muszą odstać. Zaraz też zostałem spytany gdzie właściwie się zatrzymam. Ja na to że u kolegi. "A gdzie mieszka kolega?" - "Nie wiem, miał przyjechać na lotnisko" - "To daj jego numer telefonu". Też nie wiem, tłumaczę że powinien stać zaraz jak wyjdę z lotniska. I faktycznie, wychodzę i Juan Pablo wraz ze swoją mamą już na mnie czekali:) Nie ma to jak bezstresowy przyjazd gdzie nie trzeba się o nic martwić;) Wiele razy jest tak, że przyjeżdżam i zmęczony muszę wszystko ogarniać, a tu tak miło chociaż tak daleko.
Spędziłem wraz z Juanem i jego rodziną 2 naprawdę miłe dni. Pierwszego dnia próbowaliśmy wyjść na imprezę, ale moje pożegnanie z Brazylią i zmiana czasu (2 godziny, ale jednak) zrobiły swoje, więc padłem już o 22 (czyli 24). Za to rano czekało kolumbijskie śniadanie:

Od Bogotá


Te wielkie zielone liście to Tamale, czyli gotowana (jak na mój gust) mąka kukurydziana wraz z ziarnami kukurydzy, kurczakiem, serem i przyprawami zawinięta w liście bananowe. Naprawdę dobre i naprawdę sycące. Do tego czekolada, do której wrzuca się kawałki sera, żeby się rozpuścił (akurat do tej koncepcji nie udało mi się przekonać).
Po śniadaniu wybraliśmy się z Juanem, a raczej Juan mnie zabrał na zwiedzanie. Bogota ma naprawdę ładną zabytkową część miasta (choć nie całkiem jeszcze odnowioną).








Na starówce też trafiliśmy na będące turystyczną dekoracją lamy:



Po zwiedzaniu przyszła pora na przekąskę:


Arepa to pieczony (lub smażony) kukurydziany placek nadziewany czym sobie zażyczymy. Możemy zjeść arepę na słodko z serem albo nadziewaną mięsem, owocami morza czy jajkiem. Tutaj nieco mniej standardowa kombinacja, czyli mięso z ananasem.




Przyjeżdzając z innego kraju siłą rzeczy porównuje się obydwa,więc kilka rzeczy rzuciło mi się w oczy już na wstępie.
Czemu tu się tak ciężko oddycha? Nagle muszę złapać oddech, niby niezbyt znaczący, ale wygląda na totalny brak kondycji. Bogota jest położona na wysokości 2640 m n.p.m co wyjaśnia odczuwalnie rzadsze powietrze jak i stosunkowo niską temperaturę (ok 15-20 stopni w ciągu dnia).

Po wyjściu z lotniska i złapaniu taksówki do domu Juana zdziwienia były dwa: muzyka w środku i ceny. Muzyka oczywiście zależy od muzycznych upodobań taksówkarza, ale ceny są już uregulowane. I na pierwszy rzut oka są one kilka razy niższe niż w Brazylii. Taksówki są tanie i naprawdę dostępne. Przejeżdzając kilkanaście kilometrów nie zapłaciliśmy więcej niż 20zł.

Podobnie autobusy, znacznie tańsze i znacznie weselsze. To znaczy w Bogocie istnieją dwa systemy komunikacji miejskiej. Pierwszy przypomina ten meksykański - w czasie jazdy możemy (a właściwie musimy) sobie posłuchać muzyki, autobus nie ma żadnych przystanków, a nawet jak istnieje coś wyglądającego jak przystanek to i tak możemy zatrzymać autobus pięć metrów przed nim i za nim. Słowem autobus staje kiedykolwiek ktoś chce wsiąść lub wysiąść. Podobnie jak w Meksyku rozkład jazdy zajmuje pół przedniej szyby, co znakomicie ułatwia orientację jeżeli jesteśmy w stanie szybko czytać i znamy nazwy wszystkich ulic i dzielnic Bogoty.

Drugi system - Transmilenio - jest za to kompletnym przeciwieństwem pierwszego, czyli mamy oznakowane przystanki, autobusy mają swoje pasy dzięki czemu nie stoją w korkach i możemy się przesiadać pomiędzy nimi podobnie jak w metrze.






Z tego co usłyszałem od Juana został tu zaadoptowany system, który sprawdził się w Kurytybie, czyli temu który mamy w Warszawie sporo do niego brakuje.

Co jeszcze mnie miło zaskoczyło w Kolumbii to telefonia komórkowa i jej dostępność. Słowem, wreszcie można gdzieś zadzwonić i to nie w cenie 2zł za minutę jak w Brazylii. Połączenia, nawet za granicę są dość tanie, ale absolutnym hitem są sprzedawane na ulicach minuty:



Działa to mniej więcej tak, że w razie potrzeby zawsze możemy podejść do kogoś kto sprzedaje minuty i za naprawdę niewielką opłatą pogadać. Z tego co rozmawiałem z Kolumbijczykami, minuty dostępne na każdym rogu były tym czego im w Brazylii bardzo brakowało;) Widok osobników z telefonami na łańcuchach jest po prostu nieziemski, więc będę polował na więcej ujęć tego zjawiska.

Po całym dniu spędzonym na zwiedzaniu wybraliśmy się na imprezę. I tu różnica między Brazylią, a Kolumbią jest ogromna. W Brazylii tańczy się niewiele. To wydaje się niemożliwe biorąc pod uwagę skąd pochodzi samba, ale jednak. O ile nie idziemy w miejsce przeznaczone do tańczenia to po prostu nikt nie tańczy. W Kolumbii w barze można zjeść, napić się i potańczyć salsę,vallenato,merengue czy cumbię. I sama impreza jest też o wiele żywsza, bo oprócz tańczenia wszyscy śpiewają. Słowem jest weselej;)

Po imprezie na śniadanie a właściwie na obiad kolejna okazja do spróbowania czegoś bardzo kolumbijskiego:



Ajiaco, to zupa z kilku różnych rodzajów ziemniaka, kurczaka, kukurydzy, cebuli i prawdopodobnie kilku innych składników, których nie byłem w stanie zidentyfikować. Podaje się razem ze śmietaną, kaparami i avocado. Jedno z bardziej egzotycznych dań jakie jadłem:)

2 komentarze:

Unknown pisze...

Ahhh nabardziej tęsknię za arepami... albo za tamalami...?! a może za aguardiente ;)) Na pewno za ludźmi... za widokami także... za minutami i taksówkami... za transmilenio mniej bo mnie tam okradli... ale ogólnie co jak co ale ryzyko że chce się tam zostać jest całkiem spore ... :) Więc zwiedzaj Konrad! I zakochuj się! Pozdrowionka

Konrad pisze...

Wiesz, ja myślę, że u każdego to pierwsze wrażenie dalekiej podróży jest najsilniejsze. I ciężko jest to potem czymś przebić. I tak jak u Ciebie jest to Kolumbia to u mnie jest to Meksyk. Ale mimo to widzę, że mi się tu podoba... to co zobaczyłem do tej pory robi wrażenie, a wiem, że jeszcze najlepszego nie widziałem:)