czwartek, 12 sierpnia 2010

Quito

W ostatni weekend wróciłem do Bogoty z Medellín (o którym później), gdzie spotkaliśmy się z Alicją, Arturem i Martyną, którzy przylecieli z Polski. Razem z Juanem Pablo odebralimy ich z lotniska w Bogocie. Od razu okazało się, że mamy problem, bo ich bagaż został jedno lotnisko za nimi, a konkretnie w Miami (najprawdopodobniej z powodu niecodziennej trasy Warszawa-Helsinki-Nowy Jork-Miami-Bogotá, którą udało się znaleźć w naprawdę promocyjnej jak na ten odcinek cenie).
Żeby jeszcze bardziej skomplikować sprawę poprosiliśmy by wysłali ich zgubę do Quito, stolicy Ekwadoru, gdzie pojechaliśmy kolejnego dnia.

Z samego rana złapaliśmy autobus do Ipiales, kolumbijskiego miasta znajdującego się przy granicy z Ekwadorem. O ile wyjazd z Kolumbii nie stanowił większego problemu (poza 22 godzinami spędzonymi w autobusie) to wjazd do Ekwadoru już tak. Spędziliśmy kilka godzin zawieszeni pomiędzy Kolumbią i Ekwadorem z powodu problemów z łącznością na granicy, z powodu której nie można było zarejestrować naszego wjazdu. Po pewnym, dość długim, czasie przyjechał samochód, pan wlazł na słup telefoniczny, coś tam naprawił i oto Ekwador stanął przed nami otworem. Kolejnych kilka godzin w autobusie do Quito dało nam do zrozumienia, że przekroczyliśmy nie tylko granicę państwa, ale również obyczajów. Mimo kupienia biletu, o który tutaj dla odmiany nie dało się targować, nasze miejsca zajęli inni pasażerowie, którzy swój przejazd opłacili w nieco mniej oficjalny sposób - prosto do kieszeni kierowcy. Po godzinie spędzonej na ławce z przodu autobusu Alicja zaczęła protestować i dostaliśmy swoje miejsca.

Po kolejnych kilku godzinach przyjechaliśmy do Quito. Biorąc pod uwagę widoki na naszej trasie, a konkretnie domy w lekko gorszym stanie i taką też drogę nie oczekiwaliśmy zbyt wiele po stolicy Ekwadoru. A tu zastała nas spora niespodzianka.

Od Quito


Quito, które poznaliśmy, okazało się miastem naprawdę nowoczesnym, zadbanym i naprawdę ładnie położonym. I położonym naprawdę wysoko, jeszcze wyżej niż Bogotá, bo na wysokości 2850 m n.p.m. Krótko mówiąc nocą można było zmarznąć, chociaż Quito położone jest niemalże na równiku.

Spacerując po mieście trafiliśmy oczywiście na obowiązkowy w tych rejonach pomnik Simona Bolivara:



Zwiedziliśmy też imponującą katedrę znajdującą się niedaleko. Katedra robiła wrażenie zarówno rozmiarami jak i miestrnością konstrukcji.



Zaraz przy wejściu zobaczyliśmy pomnik Jana Pawła II:



Wejście na górę było też okazją do zobaczenia panoramy Quito:



Quito jest naprawdę fajnie zachowane, nie cierpi na nadmiar wieżowców, które przysłaniałyby stare miasto. Dobrze zachowane budynki z epoki kolonialnej tworzą przyjemną i atrakcyjną turystycznie przestrzeń.



Po spędzeniu dnia na poznawaniu starego miasta wróciliśmy do hostelu gdzie już czekał na moich towarzyszy ich sfatygowany bagaż. Radość z odzyskania dawno nie widzianych plecaków była ogromna. Przy okazji też wszyscy stwierdzili, że skoro przez te dni dało się jeździć bez tego bagażu, to po co im kilkanaście kilo na plecach? Gdzieś przeczytałem fajną zasadę dotyczącą pakowania swojego plecaka przed podróżą: weź połowę rzeczy i dwa razy tyle pieniędzy. Chyba coś w tym jest bo mi się udało w czasie podróży po Brazylii zejść do 7kg bagażu głównego i ok 5kg podręcznego i nie odczuwałem szczególnego braku, a wręcz komfort na plecach. A teraz czeka mnie podróżowanie z 6kg żubrówek i torcików wedlowskich, które miały zostać w Bogocie...

Brak komentarzy: