wtorek, 20 lipca 2010

Serra da Piedade

Wiem, że ostatnie wpisy pojawiają się coraz rzadziej i to chyba głównie dlatego, że są to moje ostatnie dwa tygodnie w Brazylii. Jakoś szkoda w tej perspektywie pisać o tym co było, zamiast się cieszyć tym co jest.
Właściwie wszyscy z naszej dziesięcioosobowej ekipy już powyjeżdzali. Mauricio wrócił do Meksyku, Vic do Chin, Magda, Milena i Ola do Polski, Juan do Kolumbii. Jednak razem udało się przeżyć coś naprawdę niesamowitego. Wiecie jak to jest, im jest się starszym tym trudniej jest budować przyjaźnie. Pojawia się bariera czy to zawodowa, czy braku zaufania, czy zwyczajnie naszego lenistwa. Znalezienie się w zupełnie innym otoczeniu, sprawia, że wszystkie utarte schematy znikają, przynajmniej takie jest moje zdanie. Przez kilka miesięcy, żyjąc najintensywniej jak się da, starając się nie stracić ani chwili z naszego pobytu, stajemy się sobie zaskakująco bliscy. Wiemy, że w jakiś sposób przez pewien czas to nasze nowe życie i trzeba je sobie od początku poukładać. I im jest inaczej, im wszyscy czujemy się bardziej obco, tym bardziej pojawia się potrzeba stworzenia jakiejś wspólnoty. Oczywiście to nie jest tak, że wystarczy 10 osób z różnych krajów, aby powstała fajna ekipa. Potrzebne jest jeszcze podejście, chęć zrobienia czegoś razem. A tego nigdy u nas nie brakowało. Potem myśleliśmy co by to miało być. A było różnie, wycieczki, gotowanie, kurs tańca czy imprezy. Po prostu nie było kiedy się nudzić. Po jakimś czasie grupa 10 osób stała się sobie naprawdę bliska.
Wiadomo, że tak się nie da żyć przez cały czas. Nie da się ciągle wydawać wszystkiego co się zarobi na wycieczki i imprezy;) Dlatego nawet w jakiś sposób cieszę się z tego, że się to kończy. Nie chciałbym tego powtarzać, nie tutaj - to było zbyt szczególne żeby to z czymkolwiek porównywać, a gdyby przyjechała kolejna grupa, byłoby to nieuniknione.

Ostatnie weekendy mijają więc dość spokojnie, imprez właściwie wcale już nie ma, są za to mniejsze lub większe wyjścia krajoznawcze. Tydzień temu wybraliśmy się do Serra da Piedade (luźno tłumacząc Wzgórze Miłosierdzia). Belo Horizonte otoczone jest górzystym terenem, mówi się nawet o morzu wzgórz (mar de morros).

Od Serra da Piedade

Po jakichś dwóch godzinach spaceru, bez zbytniego pośpiechu weszliśmy na górę.



Nie jestem wielkim fanem łażenia po górach (a jeszcze mniejszym chodzenia pod górę po asfalcie), ale przyznam, że tam wleźć akurat było warto.






Na szczycie wzgórza zwiedziliśmy mały kościół i obejrzeliśmy zachód słonca.







Więcej zdjęć...

1 komentarz:

Unknown pisze...

Pieknie powiedziane... podobał mi sie ten wstep.. to prawda ze to byl niesamowity, niezapomniany czas... i wierze ze jesli bedzie sie chcialo to te niesamowite znajomosci utrzymaja sie jeszcze dlugo...chociaz pewnie wszyscy razem sie juz nie spotkamy... Pozdrowionka i .. pisz dalej :)
Buzka
Magda