niedziela, 24 stycznia 2010

Kilka słów o jedzeniu

Nowy rok i święta, a po nich wszyscy spłukani to i mało się dzieje;) Sporo znajomych z AIESEC-u powyjeżdzało na wakacje, w pracy podobnie, więc siłą rzeczy wszystko odbywa się nieco wolniej. Za tydzień prawdopodobnie uda się wybrać na małą wycieczkę, ale tymczasem napiszę o tym na co w Brazylii nie można narzekać - o jedzeniu.

Właściwie to sam się sobie dziwię,że ten post nie powstał wcześniej. Moja mama stwierdziła, że jedzenie mnie interesuje tak bardzo, że powinienem prowadzić bloga kulinarnego z podróży;)
Jedzenie w Brazylii może się różnić od stanu do stanu, ale jedna rzecz się nie zmienia: Arroz com Feijão. Ryż z fasolą. Każdy obiad oprócz innych dodatków musi zawierać ryż i fasolę. Czy to czarną (najpopularniejszą w Rio), czy brązową (moim zdaniem mniej smaczną, popularniejszą tutaj. Jest nawet wyrażenie "Arroz com Feijão", które określa rzecz zupełnie prostą, podstawową, bez żadnych dodatków. Jedzenie i jego dostępność określa też wyrażenia w języku potocznym. To co u nas jest tanie jak barszcz, tutaj jest tanie jak banan (dosłownie "a preço de banana" - w cenie banana).
Od czego by tu zacząć? Może od wołowiny.


Tutajsza wołowina jest po prostu genialna. Nie wiem, być może w Polsce kupowałem w niewłaściwych sklepach, ale tutaj jest ona zawsze miękka. Nie trzeba jej smażyć albo gotować nie wiadomo ile. Po prostu jest smaczna i już. Tradycyjnie wołowinę piecze się tylko z dodatkiem bardzo grubej soli i naprawdę niczego więcej jej nie trzeba.
Są tu restauracje z tradycyjnym Rodizio de Churrasco, w których serwowane są najróżniejsze gatunki mięs. Polega to na tym, że zasiadamy to stołu, a kelnerzy przechodzący między stołami ze szpadami nabitymi ugrillowanym mięsem podchodzą do nas i skrajają na nasz talerz kolejne kawałki. I robią to tak długo jak pewien drobiazg na naszym stole (na zdjęciu poniżej) pokazuje zielone:)


Z innych spostrzeżeń, pewnych różnic między naszymi restauracjami, a tymi tutaj, wyjątkowo popularna jest tutaj samoobsługa i jedzenie na wagę. I to nie tylko w stołówkach uniwerstyteckich, ale także w normalnych restauracjach.


Jest to o tyle fajne, że nikt nam nie każe brać całej porcji frytek czy na cokolwiek byśmy mieli ochotę, tylko dlatego, że taka ilość obowiązuje w karcie. Niby oczywiste, ale w Warszawie byłem chyba tylko w Lanchowisku, gdzie obowiązywałby podobny system. Samo jedzenie, jego smak, zależy dość mocno od miejsca, ale z rzeczy mniej spotykanych u nas mamy do wyboru maniok (najlepszy gotowany, skropiony masłem), przepiórcze jajka, smażone banany czy serca palmowe. Oprócz tego wiele innych, choć jest też wiele zupełnie typowego jedzenia.

Trochę inne są tu i pory jedzenia i standardowe posiłki. Zdążyły już na to ponarzekać Magda i Ola na swoich blogach. O jakichkolwiek warzywach do śniadania można zapomnieć. Pomysł w rodzaju pomidor do kanapki wydaje się brazylijczykom zupełnie niedorzeczny. Do śniadania jak najbardziej pasują owoce - mango czy papaja. Jest ono zresztą bardzo proste i lekkie, niektórych zadowala bułka z masłem i kawa, niektórzy obchodzą się i bez tego. Wiele osób je też śniadania poza domem w jednej z wielu "Lanchonete", tutajszych barów/sklepów z przekąskami.


A co picia? Bezalkoholowego tym razem. Kawa przez cały dzień. Kawa czeka w termosach, pije się ją często, choć nikt nie podchodzi tu z kubkami 200ml jak u nas:) Herbata wiem, że istnieje w supermarkecie, ale jeszcze nie widziałem, żeby ktoś (poza mną) ją pił. Poza tym agua de coco:) Nie to, żeby ludzie chodzili z kokosami po ulicy, ale jest tu dość popularna.


Najczęściej podchodzimy do stoiska, pani bierze wielki tasak, którym obcina kawalek kokosa, a nastęnie wkłada do środka słomkę. Swoją drogą woda z orzecha kokosowego genialnie gasi pragnienie i działa lepiej od napoi w rodzaju Isostar czy Powerade.

Do tego owoce, poza tym popularnymi u nas, tu mamy maracuja, açaí czy guayabe. Czasami na ulicy można się natknąć na obwoźne sklepiki z ananasami.


Najczęściej są one ustawione zaraz przy ulicy, i tam też pan sprzedawca ma zwyczaj okrajać ja ze skórki i wkładać do pojemników z lodem. Jest to jedna z rzeczy, których nie odważyłem się tu spróbować;)

O jedzeniu w Brazylii można by dużo pisać, ja bym po prostu powiedział, że jest mocno europejskie (o wiele bardziej niż meksykańskie), ale też bardzo smaczne, pełne smaku. I chyba musi takie być, skoro mało który praktykant wrócił z Brazylii chudszy niż przyjechał:)

PS. Zajrzyjcie koniecznie na bloga Magdy i przeczytajcie o Candoble. Magda przyjechała do Belo Horizonte z Kolumbii, z innej praktyki, a tutaj pracuje wśród wyznawców tej religii. Mam nadzieję, że niedługo uda mi się wybrać na takie spotkanie, coś niesamowitego.

2 komentarze:

jasiek pisze...

Jakoś tak kuchnia brazylijska słabo jest reprezentowana w Polsce, a nawet w Europie. Jak coś znajdę to się wybiorą na spróbowanie.

Konrad pisze...

No słabo, zgadzam się. Z drugiej strony wielkiej egzotyki tu nie ma, może dlatego o wiele więcej jest restauracji meksykańskich. Mi się w Warszawie raz udało wybrać tutaj:
http://www.churrasco.pl
Tradycyjne rodizio de churrasco, w tej chwili 50zł za różne mięsa do oporu, do tego czarna fasola, ryż i bar sałatkowy. Jak ostatnio byłem (chyba ze 2 lata temu) to jeszcze grillowany ananas był na deser.
Choć gdybym miał wybierać to wybrałbym się do meksykańskiej jeszcze raz;)