środa, 6 stycznia 2010

Sylwester na wyspie

Sylwester na plaży - to była jedna z rzeczy, które chodziły mi po głowie od kiedy tu przyjechałem:)
Wybraliśmy się w 6 osób, do tego znajomi znajomych, i w ten sposób zebrała się całkiem pokaźna grupa. Zamieszkaliśmy na bardzo sympatycznym kampingu, a dni upływały na spacerach po lesie, dyskusjach przy piwie i caipirinhi i odwiedzaniu kolejnych plaż. Czasami całkiem nietypowych, jak ta, na której piaski mieszają się z wulkanicznymi popiołami jedynego czynnego na wyspie wulkanu:


Niestety, tak jak pisałem ostatnio, deszcze towarzyszyły nam przez pierwsze 2-3 dni, a w Sylwestra było zdecydowanie najgorzej. Tak szczerze mówiąc, to 31. Stycznia rano chcieliśmy już stamtąd wracać:) Po czym, nie pamiętam nawet czemu zostaliśmy, tak jak zaplanowaliśmy wcześniej... Nasz kamping przypominał jedną wielką kałużę, i naprawdę nie widziałem dobrze tej imprezy, mimo widocznych przygotowań, balonów i skrzyń pełnych lodu i piwa. Do tego dorzućmy brak wody i prądu na wyspie i sylwester marzeń jak się patrzy.
Jednak krótko przed imprezą przestało padać, prąd wrócił na wyspę i wszystko wróciło do normy:) A impreza na kampingu rozpoczęła się tak jak miała się rozpocząć.

Muzyka forro, sporo osób tańczyło, ale naprawdę takiej radości, takiej pozytywnej energii, jeszcze nie widziałem w żadnego Sylwestra:) O północy wszyscy idą z szampanem na plażę, aby tam powitać nowy rok, i wypowiedzieć życzenia przeskakując 7 fal:) A potem większość zostaje na placu, mimo że znowu zaczyna padać. I znowu, tutaj też, chyba tylko Brazylijczycy potrafią się tak cieszyć i tak dobrze bawić. Niestety, z przyczyn technicznych i zapewne niezbyt wielkiego rozgarnięcia w tym momencie nie mam żadnych zdjęć z powitania nowego roku.

Gdy kolejnego dnia opadła już euforia, wybraliśmy się na wycieczkę statkiem wzdłuży wyberzeża.Wszyscy wstali lekko zmordowani, ale wiadomo, że kac nad morzem nie jest równy kacowi lądowemu. Zaraz po kupieniu biletów pobiegliśmy na śniadanie:


Koktail z açaí, występującej tylko w Amazonii wysokoenergetycznej jagody. Jest to owoc tak kaloryczny, że szklanka tego cuda może z powodzeniem zastąpić obiad. Oprócz tego, że naprawdę genialnie smakuje, szczególnie z miodem, bananami i odrobiną płatków owsianych, to naprawdę działa - aż dziwne, że istnieje tak wydajne jedzenie:) Dla wielu plemion jest to zresztą podstawowe pożywienie, a tutajsi sportowcy wykorzystują açaí jako suplement diety.

Widoki z wycieczki mogliście już zobaczyć, bo wrzuciłem je wcześniej do galerii:


Choć było co podziwiać, to szczerze, ciągle czekam na coś co zrobi na mnie większe wrażenie niż krajobrazy w Meksyku:)

Zaraz po wycieczce i drobnym chaosie organizacyjnym wszyscy chcieli jak najszybciej wracać do domu. Prawie się udało - spóźniliśmy się na statek tylko 2 minuty;) Tym razem jak na złość coś zdarzyło się punktualnie.

Jednak kolejny, trochę przymusowy wieczór na plaży nam to wynagrodził. Trafiliśmy na ciekawą dziewczynę. Francuzka, która przypłynęła do Brazylii żaglowcem, bo jak twierdzi, boi się latać. Podróżuje pomiędzy miastami i w każdym z nich gra na gitarze, a właściwie daje koncerty i w ten sposób zarabia na swój wyjazd. Gdy zaczęła grać, rozmowy przy stolikach rozstawionych na plaży ucichły, a my usiedliśmy na piasku zaraz przed nią. Przyjechała sama, ale ostatnio podróżuje z nią koleżanka. Jakoś fajnie takich ludzi spotkać po drodze.

PS. Jeżeli ktoś miałby ochotę tym razem obejrzeć zdjęcia bardziej towarzyskie z naszych wycieczek i imprezy sylwestrowej to zapraszam tutaj. Jest tam też kilka filmików z lasu, warto posłuchać chociażby jak jest tam głośno,np. tu:



PS2. Instrukcja odzyskiwania skasowanych zdjęć pod linuxem, odzyskałem wszystkie!

1 komentarz:

jasiek pisze...

Super, rewelacja. To był dobry ruch z tym wyjazdem. W PL Ci znajomości zachodzą kurzem i być może urywają, ale ... w zamian masz coś, czego wszyscy zazdroszczą :)