wtorek, 15 lutego 2011

Bogotá

Po całych czterech miesiącach pracy przyszła pora na urlop. Tym razem z przyczyn zupełnie innych niż krajoznawcze wylądowałem w Bogocie. Lot nudny jak nie wiem, najpierw 2 godziny do Paryża, a potem 11 do Bogoty. Ponieważ wyleciałem o 7 rano, to ciężko było jakoś więcej pospać. Ale z moich dotychczasowych lotniczo-kulinarnych obserwacji, to w Air France karmią najlepiej. Więc pod tym względem było nieźle.
Pobyt w Bogocie minął głównie na niespiesznych spacerach po mieście z Moniką, wyjściach do restauracji i do kina. Nie jest to więc temat na bloga;)
Jednak ciężko było nie zwrócić uwagi na to co najbardziej charakterystyczne w tej części świata: muzyka na każdym kroku, a do tego lekki bajzelek.

Tak się jakoś złożyło, że czwartek był dniem bez samochodu - oto jak wygląda dzień bez samochodu w Bogocie:

Od Bogotá

W Bogocie istnieje prawo zwane "Pico y Placa" - w pewne dni tygodnia, samochody o określonych końcówkach rejestracji nie mogą poruszać się po mieście. Tym razem aby ograniczyć zanieczyszczenia ktoś wpadł na pomysł, aby pewnego dnia zabronić ruchu wszystkim samochodom osobowym oprócz taksówek. A tych ostatnich jest w Bogocie całe mnóstwo:




To pierwszy raz kiedy uciekłem z Polski przed zimą. Dawka słońca i świeżych owoców naprawdę poprawiają humor;) No i nie ma to jak świeży ananas z obwoźnego sklepiku:



Spacerując po Bogocie natknęliśmy się też na ulicznych muzyków, którzy akurat grali kolumbijską Cumbię:


(Filmik)


Wśród znanych już kolumbijskich zjawisk, po raz kolejny rzuciły mi się w oczy telefony na łańcuchach i sprzedawane na każdym rogu minuty.


Telefon na łańcuchu;)


Nie mogło też zabraknąć przejażdżki autobusem. Jak widać na zdjęciu poniżej próba chociaż stanięcia wyprostowanym skazana jest na niepowodzenie;) (nie mówiąc o zajęciu miejsca).



Tym razem dzięki dobremu przewodnikowi spróbowałem też 3 bardzo kolumbijskich rzeczy.
Pierwsza to Picada. Czyli wielki talerz różnych rodzajów mięsa: wieprzowego, zdaje się, że schabu, kiełbas i kolumbijskiej kaszanki. Do tego ziemniaki, maniok i smażone banany. A to wszystko w miejscu może niezbyt przypominającym wykwintną restaurację, za to z ogromnymi kolejkami, po odstaniu w której prosi się np "Talerz za 50.000", który wygląda o tak:



Druga rzecz to kolumbijskie gry barowe. Jedna z nich to Tejo:


Mamy pokój długości około 10 metrów, a przy ścianach widoczne na zdjęciu pochyłe "tablice" wypełnione gliną. W centrum tablicy umieszczamy 4 duże kapiszony i naszym celem jest trafienie w nie dużym kamieniem z drugiego końca pokoju.

Druga gra to Rana - czyli żaba. Tutaj celem jest trafienie specjalnym krążkiem w malutki haczyk znajdujący się ponad trzema żabkami. Jak trafimy to wygrywamy grę. Jeżeli nie (co o wiele bardziej prawdopodobne) to zdobywamy tyle punktów ile mówi szufladka w której wylądował nasz krążek:



Ostatnia rzecz to kolumbijska impreza:

Od Bogotá

Impreza w klubie Andres D.C. - naprawdę fajne miejsce, chyba najbardziej znane w Bogocie. Całość podzielona na 4 poziomy: Piekło, Ziemia, Czyściec i Niebo, pomiędzy którymi możemy się przemieszczać.

Na koniec jeszcze kilka widoków z Bogoty:


Centrum Bogoty - Candelaria, uczennice wracające ze szkoły, jak widać w mundurkach




Po kilku dniach w Bogocie udaliśmy się w podróż, wcale niełatwą do Caprugana - ale o tym będzie w kolejnym poście.

Zdjęcia z Bogoty

9 komentarzy:

wussup? pisze...

Kolejny wpis i sporo zdjęć. Już robię zaciesz i powrót do lektury... :)

wussup? pisze...

A propos dnia bez itp. - pamiętam jeszcze czasy, kiedy w Polsce rzecz podobna miała miejsce na stacjach benzynowanych - w dni przyste tankować się mogły samochody z parzystą cyfrą na końcu rejestracji, w dni nieparzyste - z nieparzystą :) Owoce - jadłem we Francji wynalazki z Wientamu; świeże, zacne, ale za cholerę nie mogę sobie przypomnąc ich nazwy.

Unknown pisze...

Konrado, fajny opis, ale mało w nim emocji, tego czy ci sie ten kraj chociaż troche bardziej spodobal czy wciaz kiepsko... ?!?! Moglbys w ogole mi cos wiecej opisac o tym opisie od tej wiesz - innej strony ;) ale to juz na privie!! ogolnie super wrazenia!! QUE VIVA COLOMBIA!! :)

Konrad pisze...

@wussup - owoców tropikalnych jest cała masa... co kraj to coś nowego. Sam się dziwiłem jak na południu Brazylii ludzie po prostu nie znali niektórych owoców, które występowały tylko na północy. Dla mnie absolutnym hitem jest Guayaba (niestety niedostępna u nas). Owoc wielkości i konsystencji awokado o smaku i zapachu przypominającym truskawki:)

Konrad pisze...

Madzia - na privie chętnie, ale na blogu lądują tylko obserwacje z podróży;)

wussup? pisze...

Guayaba wygląda jeszcze normalnie, a jak mi podstawiono pod nos jakiś wynalazek wietnamski, nie wiedziałem, jak się do zabrać; jeden, o ile mnie pamięć nie myli, się po prostu dziurawiło z obu stron i odlewało sok do szklanki. Reszta - niejadalna. Ale za żadne skarby tego nawet teraz nie potrafię wyguglować :(

Unknown pisze...

priv privem - ale myslalam ze dowiem sie z bloga czy ci sie w ogole cos tu podobalo czy nie... relacja oczywiscie super, ale czy twoje podejscie do tego kraju uleglo zmianie czy jednak nie bardzo..

Konrad pisze...

Najdziwniejszym owocem o jakim słyszałem jest chyba Durian - podobno pyszny, ale śmierdzi:P Tak bardzo, że są znaki zabraniające wstępu z Durianem;)

Konrad pisze...

Madzia - podobało mi się! I to pomimo bajzlu. Ogólnie moja opinia o Kolumbii wygląda w tej chwili następująco - wszystkie niemiłe przygody, które mnie spotkały, były związane z tym, że byliśmy na wybrzeżu. Tu po prostu jest inaczej - ludzie inaczej myślą i pracują. Brakuje jakiejkolwiek organizacji, o czym napiszę w kolejnym poście. Bogota i Medellin to po prostu inny świat. A ponieważ ostatnim razem wiele czasu spędziliśmy właśnie na wybrzeżu to moja opinia była przechylona w tą stronę. Tak więc tym razem na plus, jednak plaże i przyroda zrobiły swoje. Choć moja cierpliwość była wystawiana na ciężką próbę;)