środa, 3 marca 2010

São Paulo


Chyba na początku napiszę, że pojechałem tam gdzie jechać nie planowałem;) Sao Paulo miałem odwiedzić wylatując z Brazylii. To co słyszałem o tym mieście - beton, kilometrowe korki i nic ciekawego do zobaczenia skutecznie mnie zniechęcało do tej pory. Z drugiej strony - największe miasto Ameryki Południowej (i całej południowej półkuli) musiało mieć coś ciekawego do zaoferowania. I jak się okazało - miało, a przez 3 dni, które tam spędziliśmy, nie było kiedy się nudzić.
Wsiadamy w nocny autobus w czwartek i po 8 godzinach (ok. 600km), z samego rana jesteśmy w Sao Paulo. I od razu wielkie zaskoczenie - tam wcale nie jest ciepło! Ostatnie dni w Belo Horizonte sprawiają, że z trudnością się myśli, nie mówiąc o zwiedzaniu czegokolwiek.

Mając jakieś wyobrażenie o miejscu, do którego się jedzie, najczęściej na podstawie tego co się czyta lub słyszy od tych, którzy już tam byli, zawsze znajdzie się coś co nas szczególnie zainteresuje. W moim przypadku to Liberdade, dzielnica japońskiej emigracji.


Sao Paulo to największe skupisko Japończyków poza Japonią. Dzielnica japońska to jak dla mnie trochę państwo w państwie. Napisy po japońsku i portugalsku, a także mnóstwo ludzi o dalekowschodnich rysach (czy wszyscy to japończycy, tu już nie mam pewności). Przy każdej ulicy charakterystyczne latarnie, które już na pierwszy rzut oka odróżniają Liberdade od wszystkich dzielnic Sao Paulo. Pełno japońskich sklepów, restauracji i fastfoodów. Ciągle czuć, że to Sao Paulo, ale jakieś takie inne:) A wszystko to trwa od ok. 100 lat, kiedy miała miejsce japońska emigracja. Może i nie tak dawno, ale wystarczająco, żeby zauważyć różnicę między Paulistas (mieszkańcami Sao Paulo) i Mineiros (mieszkańcami Minas Gerais). Tutaj w Belo Horizonte, ktoś o azjatyckich rysach to rzadkość, w Sao Paulo na każdym kroku widzimy kogoś o dalekowschodnich korzeniach.


Spacerując po Liberdade nie mogliśmy się powstrzymać, i nie spróbować Jaca. Pamiętacie może ten wielki, zielony, lekko kolczasty owoc w Lesie Atlantyckim?


Okazuje się, że jest jadalny. Vica zachwycił, ja po jednym kawałku odpadłem. Chyba to, jak wygląda w środku skutecznie mnie zniechęciło;)

Gdy przyleciałem do Brazylii i wysiadłem na lotnisku w Sao Paulo, rozglądałem się nieustannie czy ktoś nie chce mnie okraść albo napaść. W sumie to wylądowałem z większymi obawami niż w Meksyku;) Sao Paulo nie jest bezpieczne. Wystarczy chwilę poszukać i bez problemu można znaleźć historie o napadach z bronią w ręku. Zresztą, gdyby było bezpieczne to nie istniałoby prawo pozwalające od 22 przejeżdzać na czerwonym świetle. Wszystko z powodu napadów na samochody stojących na światłach. Po prostu nie wolno się zatrzymywać.

A jak to wygląda z punktu widzenia 5 gringo chodzących po mieście?
Są miejsca w miarę bezpieczne, jak choćby Avenida Paulista. Są miejsca bezpieczne w nocy, są też takie, których należałoby unikać i w dzień. Raz tam niechcący trafiliśmy idąc do jednego z muzeów. Zaraz przy dworcu kolejowym w São Paulo, pod przebiegającym nad drogą mostem, można natrafić na bezdomnych albo określmy to "podejrzanych typów".


Nawet w ciągu dnia, spacerując po Praça Sé nie czuliśmy się bezpiecznie. Zaraz po dotarciu tam, do dziewczyn zbliżyły się cyganki ciągając je za ręce.

Po co więc tam było jechać, skoro na każdym kroku trzeba być ostrożnym? W São Paulo po prostu nie da się nudzić i w następnym poście napiszę dlaczego.

Brak komentarzy: