poniedziałek, 5 października 2009

Ouro Branco

Tydzień temu pisałem, że trafiliśmy na koncert samby. Wyciągnał mnie tam Juan, a jego z kolei kolega z pracy. Po jednym piwie i paru minutach rozmowy Riceli zaprosił nas na weekend do swojego domu w Ouro Branco. Myślałem, że to bardziej kurtuazja, niż zaproszenie, ale faktycznie o 9 rano w sobotę po nas przyjechał i w ten sposób weekend został zagospodarowany:) Tak wyglądają zaproszenia w Brazylii:D


Album Ouro Branco

W sumie trochę dziwnie zacząłem poznawanie Brazylii, jeszcze ani razu nie byłem na plaży, a to już drugie małe miasteczko, w którym życie toczy się mocno niespiesznie. Ouro Branco nie ma nawet 50 000 mieszkańców, ale o dziwo nie cierpi na syndrom Ciechanowa, tzn. masowej ucieczki wszystkich, którzy skończyli ogólniak.
Po przyjeździe poznaliśmy mamę Riceliego, która właśnie przygotowywała... tak, feijão e arroz. A chwilę później byliśmy już na churrasco u jego znajomych. Tym razem dla odmiany zrobili szaszłyki z kurzych serc. Długo ze sobą walczyłem, żeby tego spróbować, ale okazało się to całkiem niezłe, właściwie to nawet bardzo dobre.
Głównym powodem całego wyjazdu był powrót z zagranicy kumpla Riceliego, który właśnie wrócił z Gdańska po 3 miesiącach praktyki:) Całkiem ciekawie posłuchać obcokrajowca opowiadającego o własnym kraju. I to opowiadającego superpozytywnie:) Oczywiście jako, co by nie było, egzotyczny gość mógł liczyć na specjalne traktowanie w wielu przypadkach;)
Jak mówił, ze wszystkich krajów, które odwiedził, to u nas czuł się najlepiej i że pod wieloma względami Polska najbardziej przypominała mu Brazylię (czy to komplement?;) Za to w Niemczech podobało mu się najmniej i to tam doświadczył największej obojętności.
Tym co go pozytywnie zaskoczyło, to że wszyscy młodzi ludzie u nas mówią po angielsku (spróbujcie tego w Brazylii...). Ja akurat w to za bardzo nie wierzę, ale widać miał chłopak szczeście. Jak stwierdził, dopiero po powrocie zrozumiał, że to co się pije w Brazylii nie powinno nazywać się piwem;) I planuje do Polski wrócić, jak tylko się obroni! Nigdzie w Europie nie spotkał się z taką życzliwością i otwartością jak w Polsce. A ja nigdy nie widziałem nikogo tak pozytywnie zarażonego naszym krajem:)

Tak minęła impreza, a w niedzielę pojechaliśmy na górę zaraz obok Ouro Branco. Całość dało się przejechać samochodem, po drodze napotykając jakąś grupę religijną, źródło nadającej się do picia wody i kilka kopców termitów:) Ale przyznam, że jestem zaskoczony - wiele fajnych widoków, dużo zieleni, jakoś nie z tym kojarzyła mi się Brazylia przed przyjazdem.





Na koniec trafiliśmy na kolejne churrasco, połączone z obiadem, do rodziny dziewczyny Riceliego:) Moja kolejna obserwacja kulinarna: w Brazylii makaron albo ziemniaki z ryżem są jak najbardziej na miejscu.
Zaraz obok domu trwały przygotowania do Rodeo. Kowboje, a niekiedy i kowbojki, popijający piwo, kręcący się w okolicy zaimprowizowanego baru, byki pozamykane w zagrodzie oraz powoli, z braku innych zajęć w niedzielne popołudnie, zbierająca się publiczność. Jeżeli Ouro Branco to zaścianek, to to już była wieś pełną parą.



Niestety nie mogliśmy tam zostać, i wróciliśmy wieczorem do Belo Horizonte, ale jest to kolejna rzecz na liście do zobaczenia:)

2 komentarze:

jasiek pisze...

Konrad, a napisz następną notkę, tak dla przeciwwagi nastroju,tak po polsku, co Ci się tam nie podoba.

Konrad pisze...

Ok, chociaż jak pewnie łatwo zauważyć więcej mi się tam podoba:P Są różne problemy, np. z AIESEC-iem, lokalną biurokracją, o której już pisałem. Pomyślę o tym, ale muszę przestawić tryb myślenia;) A mogę spytać z jakim Jaśkiem mam przyjemność?:)